Gdybym zdawała sobie sprawę jak ochraniacze poprawią moje tempo,relaks i komfort jazdy,zakupiłabym je dużo wcześniej.
Jeździłam głównie w hali sportowej po parkiecie,gdzie wywrotki nie były zbyt bolesne i nie widziałam potrzeby noszenia ochraniaczy.
Czasem wychodziłam w teren i jeździłam dość asekuracyjnie po asfalcie. Faktycznie nie wywracałam się,co najwyżej raz jakieś podparcie się kolanami - mało przyjemne,ale do zniesienia w dżinsach.
W końcu kupiłam zestaw z myślą o sezonie pod chmurką i dopiero po własnej reakcji zorientowałam się jak wielkim komfortem to jest dla psychiki. Dużo większa swoboda ruchów,tempo jazdy wzrosło zupełnie bez mojej wiedzy,ale za to ku dużej satysfakcji.
Gdybym jeszcze na łbie miała kask,a na tyłku pantalony ochraniające kość ogonową (są i takie wynalazki
),to pewnie zasuwałabym jak samochodzik.
To tyle teorii. O praktyce niewiele teraz napiszę,bo jeszcze w ochraniaczach nie zaliczyłam podłoża.
Ale ja zawsze z tych asekuranckich byłam i nie grozi mi jazda 50km/h po równi pochyłej. Jeszcze w liceum jeżdżąc rowerem po górskich szosach pozwalałam sobie na zjazd serpentyną bez hamowania (w ramach akcji "Poczuj życie"). Na którymś zakręcie skończyło się taką wywrotką,że ze stresu szybciej wsiadłam na ten rower,niż z niego zleciałam. Do dziś mam żwir w kolanach,bo pani dermatolog poddała się przy jego usuwaniu.
I więcej żwiru na sobie nie planuję.